Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0963.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na obiad, na który i wasze miłoście ma mistrz zaprosić.
— A ty coś od rana czynił?
— A ja przypatrywałem się niemieckiej najemnej piechocie, którą kapitanowie ćwiczyli, i porównywałem ją z naszą czeską.
— A ty czeską pamiętasz?
— Wyrostkiem mnie pojmał rycerz Zych ze Zgorzelic, ale pamiętam dobrze, bom od małego był do takich rzeczy ciekawy.
— No i cóż?
— A nic! Jużci tęga jest krzyżacka piechota i ćwiczona godnie, ale to są woły, a nasi Czesi wilcy. Gdyby tak przyszło co do czego, to przecie wasze miłoście wiedzą: woły wilków nie jadają, a wilki okrutnie na wołowinę łakome.
— Prawda jest — rzekł Maćko, który widocznie coś o tem wiedział. — Kto się o waszych otrze, to jako od jeża odskoczy.
— W bitwie konny rycerz za dziesięciu piechoty stanie — rzekł Zbyszko.
— Ale Maryenburga jeno piechota może dobyć — odpowiedział giermek.
I na tem skończyła się rozmowa o piechocie, gdyż Maćko, idąc za biegiem swych myśli, rzekł:
— Słysz, Hlawa: dziś, jak podjem i poczuję się w mocy — pojedziem.
— A dokąd? — spytał Czech.
— Wiadomo, że na Mazowsze. Do Spychowa — rzekł Zbyszko.
— I tam już ostaniem?...