Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0959.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Miło od przyjaciela brać, ale przyjacielowi słuszna rzecz przepuścić — rzekł Maćko — a skoro, jako słyszę, ugoda z królem o wymianę jeńców stanęła, to i za mnie nie potrzebujesz płacić.
— Ha! A nasze słowo rycerskie? — zapytał Zbyszko. — Ugoda ugodą, a Arnold bezecność mógłby nam zadać.
Usłyszawszy to, zatroskał się Maćko, pomyślał nieco i rzekł:
— Ale możnaby coś odtargować.
— Samiśmy się cenili. Zaliśmy to teraz mniej warci?
Maćko zatroskał się jeszcze bardziej, ale w oczach odbił się podziw i jakby jeszcze większa miłość dla Zbyszka.
— A! czci potrafi strzedz!.... Taki ci się już urodził — mruknął sam do siebie.
I począł wzdychać. Zbyszko myślał, że z żalu o te grzywny, które mieli von Badenowi zapłacić, więc rzekł:
— Wiecie! Pieniędzy i tak jest dość, byle dola nie była taka ciężka.
— Bóg ci ją odmieni! — rzekł ze wzruszeniem stary rycerz. — Mnie tam niedługo już na świecie.
— Nie powiadajcie! Będziecie zdrowi, niech jeno was wiater przewieje.
— Wiater? Wiater młode drzewo przygnie a stare złamie.
— Owa! Nie próchnieją w was jeszcze