Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0941.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już nie czas! Zawrócić — toby znaczyło oddać prawym posiadaczom całe ziemie żyzne, bogate i pochwycone przez Zakon od Bóg wie jak dawna a z niemi razem mnóstwo miast tak bogatych jak Gdańsk. I nie dość! To znaczyło wyrzec się Żmujdzi, wyrzec się zamachów na Litwę, włożyć miecz do pochew, wreszcie całkiem wynieść się z tych krain, w których nie ma już kogo nawracać i osiąść chyba znów w Palestynie, lub na której z wysp greckich, aby tam Krzyża od prawdziwych bronić Saracenów. Ale nie, było to niepodobieństwem, gdyż równałoby się wyrokowi zagłady na Zakon. Ktoby się na to zgodził? I jakiż mistrz mógł czegoś podobnego zażądać? Konradowi von Jungingen zawłóczyła się cieniem dusza i życie, ale człowieka, któryby z podobną radą wystąpił, on pierwszy skazałby, jako pozbawionego zmysłów, na ciemną izbę. Trzeba było iść dalej i dalej, aż do dnia, w którym sam Bóg kres naznaczy.
Więc szedł, ale w dusznej trosce i smutku. Włos na brodzie i skroniach już mu się posrebrzył, a bystre niegdyś oczy pokryły się do połowy ociężałemi powiekami. Zbyszko ani razu nie dostrzegł na jego twarzy uśmiechu. Oblicze mistrzowe nie było groźne, ani nawet chmurne, było tylko, jakby zmęczone jakiemś cichem cierpieniem. W zbroi, z krzyżem na piersiach, w którego środku był w czworokącie czarny orzeł — i w białym wielkim płaszczu, również przyozdobionym krzyżem, czynił wrażenie powagi i majestatu i smutku. Konrad niegdyś wesoły był