Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0877.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzić. Nieraz z początku podróży przelatywała mu przez głowę zabobonna myśl, że może tam gdzieś po bezdrożach, które przebywali, jedzie za nimi ślad w ślad śmierć i czyha tylko na sposobną chwilę, by się rzucić na Danusię i wyssać z niej ostatek życia. Widzenie to, a raczej poczucie, bywało zwłaszcza wśród ciemnych nocy tak wyraźne, że nieraz porywała go rozpaczliwa chęć zawrócić, wyzwać martwicę jak się wzywa rycerza i potykać się z nią do ostatniego tchu.
Ale przy końcu drogi było jeszcze gorzej, czuł bowiem smierć nie za orszakiem, ale wśród samego orszaku, niewidzialną wprawdzie, ale tak blizką, iż obwiewało ich jej mroźne tchnienie. I rozumiał już, że przeciw temu nieprzyjacielowi na nic męstwo, na nic krzepka dłoń, na nic oręż, że trzeba mu będzie oddać bezradnie najdroższą głowę na łup, bez walki.
I to było uczucie najstraszniejsze, albowiem łączył się z niem żal, niepohamowany jak wicher, bezdenny jak morze. Jakże nie miała jęczeć, jakże nie miała się rwać z boleści w Zbyszku dusza, gdy spoglądając na swoją kochaną, mówił jej, jakby z mimowolną wymówką: „Na to żem cię miłował, na tom cię odszukał i odbił, aby cię jutro ziemią przysypać i nie widzieć cię już nigdy?“ A tak mówiąc, spoglądał na jej kwitnące gorączką policzki, na jej mętne nieprzytomne oczy, i znów ją pytał: „Ostawisz mnie? Nie żal ci? Wolisz odemnie, niż ze mną?“ I wówczas myślał, że chyba i jemu samemu w głowie się pomiesza, pier-