dość, że gorączka nie opuszczała jej odtąd prawie aż do końca drogi. Była to prawie poniekąd okoliczność pomyślna, albowiem przez straszną puszczę, wśród niezmiernych trudów, wiózł ją Zbyszko jak martwą, nieprzytomną i o niczem nie wiedzącą.
Po przebyciu puszcz, gdy weszli do „zbożnego“ kraju, między osady kmiece i szlacheckie, skończyły się niebezpieczeństwa i trudy. Ludzie dowiadując się, że to jedzie swojackie dziecko, odbite Krzyżakom, a do tego córka sławnego Juranda, o którym „gądkowie“ tyle śpiewali już pieśni po gródkach, dworzyszczach i chatach, prześcigali się w usługach i pomocy. Dostarczano zapasów i koni. Wszystkie drzwi stawały otworem. Nie potrzebował już Zbyszko wieźć Danusi w kolebce między końmi, gdyż silni młodziankowie przenosili ją w noszach od wsi do wsi, tak troskliwie i ostrożnie, jakby jakąś świętość nieśli. Niewiasty otaczały ją najtroskliwszą opieką. Mężowie, słuchając opowieści o jej krzywdach, zgrzytali zębami, i niejeden nakładał żelazne blachy, chwytał za miecz, za topór, albo za kopię, i jechał dalej ze Zbyszkiem, by pomścić się „z nawiązką,“ bo nie dość wydawało się zawziętemu pokoleniu równo krzywdą za krzywdę zapłacić.
Ale Zbyszko nie myślał w tej chwili o zemście, tylko jedynie o Danusi. Żył między przebłyskami nadziei, gdy chwilowo czyniło się chorej lepiej, a głuchą rozpaczą, gdy stan jej pogarszał się widomie. A co do tego nie mógł się już łu-
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0876.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.