Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0865.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aby go przeżegnać, ale na myśl, że pod znakiem krzyża, może mu zawyje nieludzkim głosem, i zmieniwszy się w szkaradny kształt, pocznie kłapać zębami, zdejmował go strach jeszcze większy. Stary wojownik, który umiał bić w pojedynkę w całe kupy Niemców, jak jastrząb bije w stado kuropatw — bał się jednakże sił nieczystych i nie chciał mieć z niemi do czynienia. Wolałby też był pokazać Niemcowi po prostu dalszą drogę i zawrócić, ale wstyd mu było samego siebie, więc odprowadził go aż do granicy.
Tam, gdy dotarli do krańca spychowskiego lasu, nastała przerwa w dżdżu, i chmury zajaśniały jakiemś dziwnem żółtem światłem. Uczyniło się widniej, i oczy Zygfryda utraciły ów poprzedni niesamowity blask. Ale wówczas napadła na Tolimę inna pokusa: „Kazali mi — mówił sobie — odprowadzić tego wściekłego psa przezpiecznie do granicy, tom go i odprowadził: ale zaliż ma on odjechać bez pomsty i kary, ów kat pana mojego i jego dziecka, i czy nie byłby to godny a miły Bogu uczynek zgładzić go? Ej! Nużbym go pozwał na śmierć?“
Nie ma ci on wprawdzie broni, ale o milę zaraz, w pana Warcimowem dworzyszczu, dadzą mu przecie jaki miecz lub okrzę — i będę się z nim potykał. Da Bóg, obalę go, a potem dorznę, jako przystoi i głowę w gnoju zakopię!
Tak mówił do siebie Tolima i, spoglądając łakomie na Niemca, jął poruszać nozdrzami, jakby już zwietrzył świeży zapach krwi. I ciężko