Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0850.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mocno, przycisnął usta do jego bujnych złotawych włosów.
— Boże cię prowadź! — rzekł, — A o starym przecie pamiętaj, bo niewola zawsze to ciężka rzecz.
— Nie zapomnę — odpowiedział Zbyszko.
— Daj ci Matka Najświętsza pociechę!
— Bóg wam zapłać i za to... i za wszystko.
Po chwili Zbyszko siedział już na koniu, ale Maćko przypomniał sobie jeszcze coś, gdyż skoczył ku niemu i, położywszy mu dłoń na kolanie, rzekł:
— Słuchaj! A jeśli Hlawę dogonisz, to, co do Zygfryda, bacz, byś hańby i na się, i na mój siwy włos nie ściągnął. Jurand — dobrze, ale nie ty! Na miecz mi to przysięgnij i na cześć!
— Póki nie wrócicie, to i Juranda pohamuję, aby się na was za Zygfryda nie pomścili — odpowiedział Zbyszko.
— Tak-że ci o mnie chodzi?
A młodzianek uśmiechnął się smutno:
— Przecie wiecie.
— W drogę! Jedź w zdrowiu!
Konie ruszyły, i wkrótce przesłoniła je jasna leszczynowa gęstwina. Maćkowi stało się nagle okrutnie markotno i samotnie, a dusza rwała mu się ze wszystkich sił za tym umiłowanym chłopakiem, w którym była cała nadzieja rodu. Ale wraz otrząsnął się z żalu, gdyż był człowiekiem twardym i moc nad sobą mającym.