Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0848.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po długich układach zgodził się wreszcie na ilość grzywien i na termin, i zawarowawszy, ilu pachołków i ile koni ma wziąć Zbyszko, poszedł mu to oznajmić, przyczem, widocznie w obawie, aby Niemcom nie strzeliła jaka inna myśl do głowy, radził mu, aby wyjeżdżał natychmiast.
— Tak to w rycerskim stanie — mówił, wzdychając — wczora tyś za łeb trzymał, dzisiaj ciebie trzymają! A no, trudno! Da Bóg, przyjdzie znów nasza kolej! Ale teraz czasu nie trać. Wartko jadący, zgonisz Hlawę, i przazpieczniej wam będzie razem, a byle raz z puszcz się wydostać i w ludzkim kraju na Mazowszu stanąć, to przecie u każdego szlachcica, alibo włodyki, znajdziecie gościnę, i pomoc, i starunek. Obcym ci tego u nas nie odmówią, a cóż dopiero swoim! Dla tej niebogi może też być w tem zbawienie.
Tak mówiąc, spoglądał na Danusię, która pogrążona w półśnie, oddychała szybko i rozgłośnie. Przezroczyste jej ręce, leżące na ciemnej, niedźwiadkowej skórze, drgały gorączkowo.
Maćko przeżegnał ją i rzekł:
— Hej, bierz ją i jedź! Niechże to Bóg odmieni, bo widzi mi się, że cienko ona przędzie!
— Nie mówcie! — zawołał z rozpaczliwym przyciskiem Zbyszko.
— Moc Boska! Każę ci tu konia podprowadzić, a ty jedź!
I wyszedłszy z izby, zarządził wszystko do odjazdu. Turczynkowie, podarowani od Zawiszy,