Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0831.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słusznie, jak mi Bóg miły: ledwie chudziątko zipie — nużby zmarła...
— Trzeba to na Pana Boga zdać, a teraz myślmy jeno o panience zgorzelickiej.
— Po sprawiedliwości — rzekł Maćko — godziłoby się, abym sam ją do ojcowizny odprowadził. Ale trudna rada. Nie mogę ja teraz Zbyszka odstąpić, a to z różnych wielkich przyczyn. Widziałeś, jako zgrzytał i jako się do tego starego komtura rwał, by go zadźgać, niby warchlaka. Niechże, jako powiadasz; ta dziewka skapieje w drodze, to nie wiem, czy i ja go pohamuję. Ale jeśli mnie nie będzie, to nic go nie strzyma, i hańba wiekuista spadnie na niego i na cały ród, czego nie daj Bóg. Amen!
Na to zaś Czech:
— Ba! Jest przecie prosty sposób. Dajcie mi jego katowską mać, a już ja go nie uronię i dopiero w Spychowie panu Jurandowi z worka go wytrząsnę.
— A niechże ci Bóg da zdrowie! O, to masz rozum! — zawołał z radością Maćko. — Prosta rzecz! prosta rzecz! Zabieraj go razem, i byleś go żywięcym do Spychowa dowiózł, rób z nim co chcesz.
— To dajcie mi i onę suką szczycińską! Jeśli mi nie będzie po drodze wadzić, to dowiozę ją też, a jeśli będzie, to na gałąź!
— Prędzej też może Danuśkę strach opuści i prędzej się opamięta, gdy nie obaczy tych dwoj-