Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0807.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sanderus mówił — odpowiedział Zbyszko, ze niemasz tu w pobliżu zamków, i tak to jest, gdyż kraj ten świeżo Krzyżacy zajęli i nie zdążyli się w nim pobudować. Gdzie im się schronić? Chłopi, którzy tu mieszkali, są w obozie u Skirwoiłły, bo to ten sam lud, co i Żmujdzini..... Wsie, jako mówił Sanderus, sami Niemcy popalili a baby z dziećmi w głębiach borowych zatajone. Byle koni nie żałować, to ich dognamy.
— Koni trzeba żałować, bo choćby się nam i udało, to potem w nich zbawienie nasze — rzekł Maćko.
— Rycerz Arnold — wtrącił Sanderus — był w bitwie kiścieniem po plecach uderzon. Nie zwarzał na to z początku, bił się i zabijał, ale później musiało go rozebrać, bo tak zawsze bywa, że zrazu nic, a potem boli. Z tej przyczyny nie trzeba im zbyt prędko umykać, a może trzeba będzie i wypoczywać.
— A ludzi, mówiłeś, nie ma przy nich nijakich? — zapytał Maćko.
— Jest dwóch, którzy między siodłami kolebkę wiozą, a prócz nich rycerz Arnold i stary komtur. Była spora garść i innych, ale tych Żmujdzini, dognawszy, pozabijali.
— Tak ma być — rzekł Zbyszko — że tych ludzi, co przy kolebce, nasi pachołkowie powiążą; wy stryjku, chwycicie starego Zygfryda, a ja na Arnolda uderzę.
— No! —odpowiedział Maćko — już ci Zygfrydowi poradzę, bo za łaską Pana Jezusa moc