Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0779.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszy tylne końce ciężkich włóczni i berdyszów w ziemię trzymali je tak równo i krzepko, że lekkie mierzyny żmujdzkie przełamać tego muru nie mogły. Maćków koń, cięty berdyszem w goleń, wspiął się na tylne nogi, a następnie zarył nozdrzami w ziemię.
Przez chwilę śmierć zawisła nad starym rycerzem, lecz on, świadom wszelkiej bitwy i doświadczony w przygodach, wypuścił nogi ze strzemion, chwycił potężną dłonią za ostrze krzyżackiej dzidy, która zamiast pogrążyć się w jego piersiach, posłużyła mu tem samem jako oparcie, zaczem zerwał się, uskoczył między konie, i dobywszy miecza, począł nacierać nim na dzidy i berdysze, równie, jak drapieżny krzeczot naciera zajadle na stado długodziobych żórawi.
Zbyszko, gdy koń jego powstrzymany w zapędzie siadł prawie całkiem na zadzie, podparł się dzirytem — i złamał go, więc jął się także miecza. Czech, który wierzył nadewszystko w topór, rzucił nim w kupę Krzyżaków — i chwilowo pozostał bezbronny. Jeden z włodyków z Łękawicy zginął, drugiego ogarnął na ten widok szał wściekłości, tak, iż począł wyć, jak wilk i wspinając skrwawionego konia, parł naoślep w środek zastępu. Bojarowie żmujdzcy siekli brzeszczotami po grotach i drzewcach, z poza których spoglądały twarze knechtów, jakby przejęte zdziwieniem zarazem jakby pokurczone przez upór i zawziętość. Lecz stało się, że szyk nie został rozerwany. Żmujdzini, którzy uderzyli z boków, od-