Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0770.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by nie broń stercząca w górę i nie smoliste łuki i kobiałki ze strzałami na plecach, patrzącym z tyłu mogłoby się wydać, zwłaszcza we mgle, że to cała gromady dzikich leśnych bestyi wyruszyły z głębi leśnych mateczników — i ciągną gdzieś na wyraj, gnane żądzą krwi lub głodem.
Było w tem coś strasznego, a zarazem tak niezwyczajnego, jak gdyby się patrzało na ów dziw, zwany gomon, w którego czasie, jak wierzy lud, zrywają się i idą przed się zwierzęta, a nawet kamienie i krzaki.
To też na ów widok, jeden z owych włodyczków z Łękawicy, którzy przybyli z Czechem, zbliżył się do niego, przeżegnał się i rzekł:
— W imię Ojca i Syna! Dyć ze stadem prawych wilków idziem, nie z ludem.
Hlawa zaś, choć pierwszy raz podobne wojsko oglądał, odrzekł jako doświadczony człowiek, który wszystko przeznał i niczemu się nie dziwi:
— Wilcy stadem w zimie chadzają, ale krzyżacka jucha smakuje i na wiosnę.
A rzeczywiście była już wiosna — maj! Leszczyna, którą bór był poszyty, pokryła się jasną zielenią. Z mchów puszystych a miękkich, po których stąpały bez szelestu stopy wojowników, wydobywały się białe i sinawe sasanki, oraz młode jagodzisko i ząbkowana paproć. Zmoczone obfitemi dżdżami drzewa pachniały wilgotną korą, a z leśnego podłoża biła surowa woń opadłego igliwia i próchna. Słońce grało tęczą na zwieszonych