Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0768.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ochotę znać po nich okrutną. Jeżeli ów Skirwoiłło dobrze wszystko wymądrował, to żywa noga nie powinna wyjść ze skrzętu.
— Da Bóg, mało się ich wymknie — odpowiedział Zbyszko. — Ale kazałem jak najwięcej jeńców brać, a gdyby trafił się między nimi rycerz albo brat zakonny, to już koniecznie nie zabijać.
— A czemu to, panie? — spytał Czech.
Zbyszko zaś odrzekł:
— Pilnujcie i wy, aby tak było. Rycerz, jeśli z gości, to włóczy się po miastach, po zamkach, siła ludzi widuje i siła nowin słyszy, a jeśli zakonny, to jeszcze więcej. Toć Bogiem a prawdą, po to ja tu przyjechałem, żeby kogoś znaczniejszego pochwycić — i zamianę uczynić. Jedna mi ta droga ostała... jeżeli jeszcze ostała.
To rzekłszy, dał ostrogi koniowi i znów wysunął się na czoło oddziału, aby wydać ostatnie rozporządzenia i uciec razem od smutnych myśli, na które brakło i czasu, albowiem miejsce na zasadzkę wybrane nie było już odległe.
— Czemu to młody pan tuszy, że jego niewiastka jeszcze żyje i że się w tych stronach znajduje? — spytał Czech.
— Bo jeśli jej Zygfryd odrazu w Szczytnie w pierwszym zapędzie nie zamordował, — odrzekł Maćko — to sprawiedliwie można się spodziewać, że jeszcze żywa. A jeśliby ją był zamordował, toby szczycieński ksiądz nie był nam takich rzeczy rozpowiadał, które przecie i Zbyszko słyszał.