Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0751.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zagarniem, ni jeńców nie nabierzem. I przecie dopiero co nas pobili. Ej! pójdźmy lepiej tam, gdzie się nas teraz nie spodziewają.
— Kto pobije, ten się napaści najmniej spodziewa — mruknął Skirwoiłło.
Lecz tu zabrał głos Maćko — i począł popierać zdanie Zbyszkowe, zrozumiał bowiem, że młodzianek ma większą nadzieję dowiedzieć się czegoś pod Ragnetą, niż pod Nowem Kownem i że pod Ragnetą łatwiej będzie przedewszystkiem schwytać jakiego znacznego jeńca, któryby mógł posłużyć na wymianę. Mniemał także, że w każdym razie lepiej jest iść dalej i wychynąć niespodzianie w kraj mniej strzeżony, niż porywać się na wyspę, od przyrodzenia obronną, a strzeżoną prócz tego przez silny zamek i zwycięską załogę.
Jako zaś człek doświadczony w wojnie, mówił jasno i przytaczał tak walne powody, że każdego mógł przekonać. Tamci słuchali go też uważnie. Skirwoiłło poruszał kiedy niekiedy wzniesionemi brwiami, jakby na znak przytakiwania, chwilami pomrukiwał: „Słusznie prawi.“ Wreszcie wsunął swą ogromną głowę między szerokie ramiona, tak że wyglądał całkiem, jak garbaty, i zamyślił się głęboko.
Lecz po pewnym czasie wstał — i nic nie mówiąc, począł się żegnać.
— A jako-że, kniaziu, będzie? — spytał go Maćko — dokąd ruszym?
Ów zaś rzekł krótko: