Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0726.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
— Na wieki wieków! — odpowiedział ksiądz Kaleb.
Jurand siedział na poręczastej ławie z łokciami opartemi na poręczach, usłyszawszy jednak jej głos, zwrócił się zaraz ku niej i jął ją witać swą białą jak śnieg głową.
— Przyjechał Zbyszkowy giermek ze Szczytna — ozwała się dziewczyna i nowiny przywiózł od księdza. Maćko już tu nie wróci, bo do kniazia Witolda pociągnął.
— Jakto nie wróci? — zapytał ojciec Kaleb.
Więc ona poczęła opowiadać wszystko, co od Czecha wiedziała, o Zygfrydzie, jak mścił się za śmierć Rotgera, o Danuśce, jak ją stary komtur chciał Rotgerowi zanieść, aby jej niewinną krew wypił i o tem, jak ją niespodzianie kat obronił. Nie zataiła i tego, że Maćko miał teraz nadzieję, iż we dwóch ze Zbyszkiem Danusię znajdą, odbiją ją i przywiozą do Spychowa, z której to właśnie przyczyny sam prosto do Zbyszka pojechał, a im tu zostać rozkazał.
I głos zadrżał jej w końcu, jakby smutkiem albo żalem, a gdy skończyła, w świetlicy nastała chwila ciszy. Tylko w lipach rosnących na dziedzińcu rozległy się kląskania słowików, które zdawały się zalewać przez otwarte okna całą izbę na podobieństwo dużych i gęstych kropel dżdżu. Oczy wszystkich zwróciły się na Juranda, który z zamkniętymi oczyma i przechyloną w tył głową nie dawał najmniejszego znaku życia.