Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0663.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O dziesięć stajań niespełna.
— Którędyż do miasta chadzacie?
— Mamy swoją drogę za Czarcim wądołem.
— Za czarcim? Przeżegnaj-no się jeszcze raz!
— W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, amen.
To dobrze. A wóz tą drogą przejdzie?
— Teraz grzązko wszędy, chociaż tam nie tak jak na gościńcu, bo wądołem wiater dmie i błoto suszy. Jeno do Bud bieda, ale i do Bud znający bór pomału przeprowadzi.
— Za skojca przeprowadzisz? ba! niechby za dwa!
Smolarz podjął się chętnie, wyprosiwszy jeszcze pół bochenka chleba, bo w lesie, chociaż głodem nie przymierali, ale chleba zdawna nie widzieli. Ułożono, że wyjadą nazajutrz rano, gdyż pod wieczór było „niedobrze“. O Borucie mówił smolarz, że okrutnie czasem „burzy“ w boru, ale prostactwu krzywdy nie czyni, i zazdrosnym będąc o księstwo Łęczyckie, innych djabłów po chróstach gania. Źle tylko spotkać się z nim w nocy, zwłaszcza, gdy człek napiły. W dzień i po trzeźwemu, nie ma przyczyny bać się.
— A wszelakoś się bał? — rzekł Maćko.
— Bo mnie ten rycerz niespodzianie chwycili z mocą taką, że myślałem, iże nie człowiek.
Więc Jagienka poczęła się śmiać, że to oni wszyscy smolarza poczytali za coś „paskudnego“, a smolarz ich. Śmiała się z nią razem i Anula Sieciechówna, aż Maćko rzekł: