Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0652.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W imię Ojca i Syna! Czyste zapusty! A ty tu, skrzacie, czego?
— Ba! czego... Komu w drogę, temu czas!
— Miałaś przecie jutro świtaniem przyjechać?
— Jużci! Jutro świtaniem, ażeby wszyscy widzieli! Jutro pomyślą w Zgorzelicach, żem u was w gościnie i nie opatrzą się, aż pojutrze. Sieciechowa i Jaśko wiedzą, ale Jaśko obiecał na rycerską cześć, że powie dopiero wtedy, gdy poczną się niepokoić. Ale nie poznaliście mnie — co?
Więc z kolei począł się Maćko śmiać.
— A niechże ci się ta jeszcze przyjrzę. Hej! okrutnie swarny z ciebie pacholik!... i osobliwy, bo z takiego można się i przychówku doczekać. Sprawiedliwie mówię! Żebym to nie był stary — no! Ale i tak ci powiadam: waruj się, dziewko, włazić mi w oczy! waruj się!...
I począł jej przegrażać palcem, śmiejąc się, ale patrzył na nią z wielkiem upodobaniem, albowiem takiego pachołka nigdy w życiu nie widział. Na głowie miała pątliczek jedwabny czerwony, na sobie zielony sukienny kubrak, a zaś spodeńki buchaste przy biodrach, a dalej obcisłe, w których jedna nogawiczka była barwy pątlika, druga w podłużne pasy. I z bogatym kordzikiem przy boku, z uśmiechniętą i jasną jak zorza, twarzą, wyglądała tak ślicznie, że oczu nie można było od niej oderwać.
— Boga mi! — mówił rozweselony Maćko. —