Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0614.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nym towarzyszem Diedericha, iż w zamku mówiono, że służy mu w nocy za poduszkę.
Pies, powitawszy komtura, zaszczekał zcicha raz i drugi, poczem zwrócił się ku bramie i począł iść ku niej, jak gdyby odgadywał myśl człowieka.
Zygfryd znalazł się po chwili przed wązkiemi drzwiczkami wieży, które na noc zaryglowywano z zewnątrz. Odsunąwszy rygle, zmacał poręcz schodów, które zaczynały się tuż za drzwiami, i począł iść w górę. Zapomniawszy z powodu rozbicia myśli latarni, szedł omackiem, stąpając ostrożnie i szukając nogami stopni.
Nagle, po kilku krokach, zatrzymał się, gdyż wyżej, ale tuż nad sobą, usłyszał coś jakby sapanie człowieka albo zwierzęcia.
— Kto tam?
Nie było odpowiedzi, tylko sapanie stało się szybsze.
Zygfryd był człowiekiem nieustraszonym: nie bał się śmierci, ale i jego odwaga i panowanie nad sobą wyczerpały się już do dna tej strasznej nocy. Przez głowę przeleciała mu myśl, że drogę zastępuje mu Rotgier, albo może zły duch, i włosy zjeżyły mu się na głowie, a czoło okryło się zimnym potem.
I cofnął się prawie do samego wyjścia.
— Kto tam? — zapytał zdławionym głosem/
Lecz w tej chwili coś pchnęło go w piersi z siłą tak straszliwą, że starzec padł zemdlony na