Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0543.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Radźmy i znajdźmy dobrą radę, bo inaczej biada nam! Gdyby Jurandównę oddać, to ona sama powie, żeśmy nie od zbójów ją odebrali, jeno, że ludzie, którzy ją pochwycili, zawiedli ją wprost do Szczytna.
— Tak jest.
— I Bóg świadek, że nie tylko o odpowiedzialność mi chodzi. Będzie się książę skarżył królowi polskiemu, i wysłańcy ich nie omieszkają krzyczeć na wszystkich dworach na nasze gwałty, na naszą zdradę, na naszą zbrodnię. Bóg jeden wie, ile może być z tego szkody dla Zakonu. Sam mistrz, gdyby wiedział prawdę, powinien rozkazać ukryć tę dziewkę.
— A czy i tak, gdy ona przepadnie, nie będą oskarżali nas? — zapytał Rotgier.
— Nie! Brat Danveld był człowiekiem przebiegłym. Czy pamiętasz, że postawił warunek Jurandowi, aby nietylko sam stawił się w Szczytnie, ale by przedtem ogłosił i do księcia napisał, iż jedzie córkę od zbójów wykupować, i wie, że nie ma jej u nas.
— Prawda, ale jakże usprawiedliwim w takim razie to, co stało się w Szczytnie?
— Powiemy, iż wiedząc, że Jurand szukał dziecka, a odjąwszy zbójom jakąś dziewkę, która nie umiała powiedzieć, kto jest, daliśmy znać Jurandowi, myśląc, że to być może jego córka, ów przybywszy, wpadł na widok tej dziewki w szaleństwo, i opętan przez złego ducha, rozlał