Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0536.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do obrony, począł ich gonić wokół ścian i kogo dognał — ten marł, jakby rażony gromem. Upokorzenia, rozpacz, zawiedziona nadzieja, zmienione w jedną żądzę krwi, zdawały się mnożyć w dziesięcioro jego okrutną przyrodzoną siłę. Mieczem, do którego najtężsi między Krzyżaki mocarze potrzebowali obu rąk, władał jak piórem jedną. Nie szukał życia, nie szukał ocalenia, nie szukał nawet zwycięstwa, szukał pomsty, i jako ogień, albo jako rzeka, która zerwawszy tamy, niszczy ślepo wszystko, co jej prądowi opór stawi, tak i on, straszliwy, zaślepiony niszczyciel — porywał, łamał, deptał i gasił żywoty ludzkie.
Nie mogli go razić przez plecy, gdyż z początku nie mogli go dognać, a przytem pospolici żołdacy bali się zbliżać nawet z tyłu, rozumiejąc, że gdyby się obrócił, żadna moc ludzka nie wyrwie ich śmierci. Innych chwyciło zupełne przerażenie na myśl, że zwykły mąż nie mógłby sprawić tylu klęsk, i że mają do czynienia z człowiekiem, któremu jakieś nadludzkie siły w pomoc przychodzą.
Lecz stary Zygfryd, a z nim brat Rotgier wpadli na galeryę, która biegła po nad wielkiemi oknami sali, i poczęli nawoływać innych, chronili się za nimi, ci zaś czynili to skwapliwie tak, że na wązkich schodkach przepychali się wzajem, pragnąc jak najprędzej dostać się na górę i ztamtąd razić mocarza.
Wreszcie ostatni zatrzasnął drzwi, prowadzące na chór, i Jurand pozostał sam na dole. Z ga-