Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0516.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jurand pozostał chwilę bez ruchu, następnie zsiadł z konia, po którego w tej chwili poskoczył jeden z włóczników.
— I broń ma nam być oddana — ozwał się znów człowiek z mieczem.
Pan ze Spychowa zawahał się. Nuż potem uderzą na bezbronnego i zażgają go, jak zwierzę? nuż chwycą i wtrącą do podziemia? Lecz po chwili pomyślał, że gdyby tak mało być, toby ich jednak przysłano więcej. Bo gdyby się na niego mieli rzucić, zbroi od razu na nim nie przebodą, a wówczas on mógłby wydrzeć broń pierwszemu z brzega i wytracić wszystkich, nimby nadbiegła pomoc. Znali go przecie.
— I choćby też — rzekł sobie — chcieli wytoczyć ze mnie krew, toć-żem ja nie po co innego tu przybył.
Tak pomyślawszy, rzucił naprzód topór, następnie miecz, następnie mizerykordyę — i czekał. Oni zaś chwycili to wszystko, poczem ów człowiek, który do niego przemawiał, oddaliwszy się na kilkanaście kroków, zatrzymał się i począł mówić zuchwałym, podniesionym głosem:
— Za wszystkie krzywdy, któreś Zakonowi wyrządził, masz z rozkazu komtura przywdziać na się ów zgrzebny wór, który ci zostawiam, przywiązać u szyi na powrozie pochwę od miecza i czekać w pokorze u bramy, póki ci łaska komtura nie rozkaże jej otworzyć.
I po chwili Jurand pozostał sam w ciemności i ciszy. Na śniegu przed nim czerniał poku-