Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0485.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie mogli, i siła ich kości próchnieje po leśnych brzeżkach.
— I trafić nie łatwo — rzekł Zbyszko. — Jeśli Krzyżaki ludzi z listami wyszlą, jakoże trafią?
— Nieraz już wysyłali i mają takich, którzy drogę wiedzą.
— Bogdajeśmy ich zastali w Spychowie! — rzekł Zbyszko.
Tymczasem życzenie to miało się urzeczywistnić wcześniej, niż młody rycerz myślał, albowiem wyjechawszy z boru na odkrytą płaszczyznę, na której leżał wśród bagien Spychów, ujrzeli przed sobą konnych i niskie sanie, w których siedziały trzy ciemne postacie.
Noc była bardzo jasna, więc na białem podścielisku śniegów widać było całą gromadę doskonale. Jurandowi i Zbyszkowi uderzyły żywiej serca na ten widok, kto bowiem mógł jechać do Spychowa wśród nocy, jeśli nie wysłańcy krzyżaccy?
Zbyszko kazał woźnicy jechać żywiej, więc wkrótce zbliżyli się tak znacznie, że usłyszano ich, i dwaj konni, którzy czuwali widocznie nad bezpieczeństwem sani, zwrócili się ku nim, i pozdejmowawszy kusze z ramion, poczęli wołać:
— Wer da?
— Niemcy! — szepnął Zbyszkowi Jurand.
Poczem podniósł głos i rzekł:
— Moje prawo pytać, twoje odpowiadać! Kto wy?
— Podróżni.
— Jacy podróżni?