Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0465.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na niebie, tak ni ognia nijakiego w Spychowie nie było, ni ja po nią nie posyłałem!
A wtem wrócił ksiądz Wyszoniek z listem, który podał Jurandowi i zapytał:
— Nie waszego to księdza pisanie?
— Nie wiem.
— A pieczęć?
— Pieczęć moja. Co w piśmie stoi?
Ojciec Wyszoniek odczytał pismo, Jurand słuchał, chwytając się za włosy, poczem rzekł:
— Pismo zmyślone!... pieczęć udana! Gorze duszy mojej! Chwycili mi dziecko i zatracą!
— Kto?
— Krzyżaki!
— Rany Boskie! Księciu trzeba oznajmić! Niech posłów śle do mistrza! — zawołała pani. — Jezu miłosierny, ratujże ją i wspomagaj!...
I to rzekłszy, wybiegła z krzykiem z izby. Jurand wyskoczył z łoża i począł gorączkowo wciągać szaty na swój olbrzymi grzbiet. Zbyszko siedział jak skamieniały, ale po chwili zaciśnięte zęby jego poczęły zgrzytać złowrogo.
— Skąd wiecie, że Krzyżaki ją porwały? — zapytał ksiądz Wyszoniek.
— Na Mękę Bożą przysięgnę!
— Czekajcie!... Może być. Przyjeżdżali skarżyć się na was do leśnego dworca... Chcieli pomsty na was...
— I oni ją porwali! — zawołał nagle Zbyszko.
To rzekłszy, wybiegł z izby, i poskoczywszy do stajen, kazał zaprzęgać wozy i konie siodłać,