Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0446.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiera, że niezadługo. Księżna kazała postawić dla nich miski przy wspólnym stole.
Więc Zbyszko, choć zawsze strach było trochę Juranda, uradował się w sercu i mówił sobie: „Choćby też nie wiem co czynił, tego nie odrobi, że to żona moja przyjeżdża, moja niewiasta, moja Danuśka najmilsza!“ I gdy sobie to powtarzał, ledwie własnemu szczęściu mógł uwierzyć. Poczem pomyślał, że może mu tam już wszystko wyznała, może go przejednała i uprosiła, żeby ją zaraz oddał. „Po prawdzie, to i cóż ma lepszego do zrobienia? Jurand jest chłop mądry i wie, że choćby mi jej bronił, to ją i tak wezmę, bo moje prawo mocniejsze.“
Tymczasem, przebierając się, rozmawiał z Mrokotą, wypytując o zdrowie księcia, a szczególnie księżny, którą jeszcze od bytności w Krakowie pokochał jak matkę. Rad też był, dowiedziawszy się, że w zamku wszyscy zdrowi i weseli, chociaż księżna wielce po swojej miłej śpiewaczce tęskniła. Grywa jej teraz na luteńce Jagienka, którą księżna dość lubi, ale już nie tak.
— Jaka Jagienka? — zapytał ze zdziwieniem Zbyszko.
— Jagienka z Wielgolasu, wnuczka starego pana z Wielgolasu. Gładka dziewka, w której się ów Lotaryńczyk rozkochał.
— To pan de Lorche tu jest?
— Gdzieby miał być? Przecie z leśnego dworca tu przyjechał i siedzi, bo mu dobrze. Nie brak naszemu księciu nigdy gości.