Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0431.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Boże cię strzeż! Boże cię prowadź! Mojaś ty już, moja do śmierci.
I gdy znów oderwano ją od niego, podniósł się ile mógł, wsparł głowę na oknie i patrzał: więc po przez płatki śniegowe, jakby przez jakowąś zasłonę widział, jak Danusia siadała do sanek, jak księżna trzymała ją długo w objęciach, jak całowały ją dwórki i jak ksiądz Wyszoniek żegnał ją znakiem krzyża na drogę. Obróciła się jeszcze przed samym odjazdem ku niemu i wyciągnęła ręce:
— Ostawaj z Bogiem, Zbyszku!
— Boże daj w Ciechanowie cię obaczyć...
Ale śnieg padał tak obfity, jakby chciał wszystko zgłuszyć i wszystko przesłonić, więc te ostatnie słowa doszły ich tak przytłumione, że obojgu wydało się, iż wołają na siebie — już zdaleka.

Koniec części trzeciej.