Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0413.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sił do walki ze śmiercią. Przyjdzie oto dzień jutrzejszy i pojutrzejszy, nadejdzie wreszcie wigilia i święta, kości go będą tak samo bolały, i tak samo będzie go chwytało omdlenie, a nie będzie przy nim ni tej jasności, która po całej izbie rozchodzi się od Danusi, ni tego uradowania oczu, które na nią patrzą. Co za pociecha i co za osłoda była pytać kilka razy na dzień: „Miłym ci?“ — i widzieć ją potem, jak sobie przysłania śmiejąc się i zawstydzone oczy dłonią, albo też pochyla się i odpowiada: „A kto, jak nie Zbyszko?“ Obecnie zaś tylko choroba zostanie i ból zostanie, i tęsknota, a szczęście odejdzie — i nie wróci.
Łzy zabłysły w oczach Zbyszkowych i stoczyły mu się zwolna po policzkach, poczem zwrócił się do księżnej i rzekł:
— Miłościwa pani, już ja tak myślę, że Danuśki więcej w życiu nie obaczę.
A pani sama stroskana, odpowiedziała:
— Bo i nie dziwnoby było, żebyś zamarł od żałości. Ale Pan Jezus jest miłosierny.
Po chwili zaś, chcąc go jednak choć trochę pokrzepić dodała:
— Chociaż, żeby nie przymierzając, Jurand umarł przed tobą, to opiekuństwo przeszłoby na księcia i na mnie a my byśmy ci dziewczynę zaraz oddali.
— Kiedy on tam umrze! — odrzekł Zbyszko.
— Lecz nagle, widocznie jakaś nowa myśl błysnęła mu w głowie, gdyż przypodniósł się, siadł na łożu i rzekł zmienionym głosem: