Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0412.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i sobie do reszty serca przez prędkie pożegnanie nie rozdzierać.
A Zbyszko już wiedział o wszystkiem i leżał w izbie, jakby uderzony obuchem w głowę, a gdy pani weszła i, łamiąc ręce, ozwała się zaraz z proga: „Nie ma rady, boć to przecie ojciec!“ — powtórzył za nią jak echo: „Nie ma rady“ — i zamknął oczy, jak człowiek, który się spodziewa, że zaraz śmierć do niego przystąpi.
Lecz śmierć nie nadeszła, choć w piersiach zbierał mu się żal coraz większy, a przez głowę przelatywały myśli coraz ciemniejsze, takie właśnie jak chmury, które gnane wichrem jedna za drugą, przysłaniają blask słoneczny i gaszą wszelką radość na świecie. Rozumiał bowiem Zbyszko, równie jak księżna, że gdy Danusia raz do Spychowa wyjedzie, będzie dla niego tak, jak stracona. Tu wszyscy byli dla niego życzliwi, tam Jurand może go nawet i przyjąć, ale wysłuchać nie zechce, zwłaszcza, jeźli go wiąże ślub, lub jakaś inna nieznana przyczyna, równie jak religijny ślub ważna. Zresztą gdzie mu tam jechać do Spychowa, gdy oto chory jest i ledwie się może na łożu poruszyć. Przed kilku dniami, gdy z łaski księcia spadły nań złote ostrogi, wraz z rycerskim pasem, myślał, że radość przemoże w nim chorobę i modlił się z całej duszy, aby rychło mógł powstać i z Krzyżakami się zmierzyć.
Ale teraz stracił znów wszelką nadzieję, czuł bowiem, że gdy mu zabraknie przy łożu Danusi, to razem z nią zabraknie mu i ochoty do życia i