Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0395.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wówczas Danveld ozwał się jakimś dziwnie głuchym i zmienionym głosem.
— Św. Dyonizy mógł nieść pod pachą swą uciętą głowę, ale gdy wasza raz spadnie...
— Grozicie mi? — przerwał de Fourcy.
— Nie, jeno zabijem! — odpowiedział Danveld.
I pchnął go nożem w bok z taką siłą, aż ostrze schowało się w ciele po krzyżyk. De Fourcy zawrzasnął strasznym głosem, przez chwilę usiłował chwycić prawą ręką miecz, który poprzednio trzymał w lewej, ale upuścił go na ziemię, w tym samym zaś czasie pozostali trzej bracia poczęli go żgać bez litości nożami w szyję, w plecy, w brzuch, dopóki nie spadł z konia.
Poczem nastało milczenie. De Fourcy, krwawiąc okropnie z kilkunastu ran, drgał na śniegu i darł go powykrzywianemi przez konwulsyę palcami. Z pod ołowianego nieba dochodziło tylko krakanie wron, lecących z głuchych puszcz, ku ludzkim siedliskom.
A następnie poczęła się spieszna rozmowa morderców:
— Ludzie nic nie widzieli! — rzekł zdyszanym głosem Danveld.
— Nic. Poczty są na przedzie: nie widać ich — odparł Löwe.
— Słuchajcie: będzie powód do nowej skargi. Rozgłosim, że mazowieccy rycerze napadli na nas i zabili nam towarzysza. Podniesiem krzyk — aż go w Malborgu usłyszą, że nawet na gości książę nasadza morderców.