Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0345.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasie widział między służbą księżnej w Krakowie. Na ów widok, nie czekając na Maćka z Turobojów, ni na de Lorcha, skoczył Zbyszko z takim pędem ku dworowi, że aż zdziwiony Lotaryńczyk zapytał:
— Co się stało temu młodemu rycerzowi?
— Nic się nie stało, — odrzekł Maćko z Turobojów — jeno miłuje jedną dwórkę księżnej i radby ją jako najprędzej uwidzieć.
— Ach! — odpowiedział de Lorche, przykładając obie dłonie do serca.
I podniósłszy oczy w górę, począł wzdychać raz po raz tak żałośnie, że aż Maćko wzruszył ramionami i w duchu rzekł:
— Zaliby do swojej starki tak wzdychał? Nużby szczerze był niespełna rozumu?
Ale tymczasem wprowadził go do dworca, i obaj znaleźli się w obszernej sieni, przybranej rogami turów, żubrów, łosi, jeleni i oświeconej przez płonące na potężnym kominie suche kłody. W środku stał nakryty kilimkiem stół z przygotowanemi misami do jadła, w sieni było zaledwie kilku dworzan, z którymi rozmawiał Zbyszko. Maćko z Turobojów zapoznał ich z panem de Lorche, ale że nie umieli po niemiecku, musiał sam dalej dotrzymać mu towarzystwa. Jednakże dworzan przybywało co chwila, chłopów po większej części na schwał, surowych jeszcze, ale rosłych, pleczystych, płowowłosych, poprzebieranych już, jak do puszczy. Ci, którzy znali Zbyszka i wiedzieli o jego przygodach krakowskich, witali się z nim,