Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0342.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzi przybrana była w czapki, uczynione ze łbów zwierzęcych.
Niektórzy stali wsparci na oszczepach, inni na kuszach, niektórzy zajęci byli zwijaniem ogromnych sieci z powrozów — inni obracali nad węglami potężne ćwierci żubrze i łosie, przeznaczone widocznie na ranny posiłek. Blask płomienia padał na śnieg, oświecając zarazem te dzikie postacie, poprzesłaniane nieco dymem ognisk, mgłą oddechów i parą, podnoszącą się z pieczonych mięsiw. Za nimi widać było zaróżowione pnie olbrzymich sosen i nowe gromady ludzi, których mnogość dziwiła nieprzywykłego do widoku takich łowieckich zebrań Lotaryńczyka.
— Wasi książęta — rzekł — na łowy jakoby na wojenne wyprawy chodzą.
— Jakbyście wiedzieli, — odrzekł Maćko z Turobojów, — że nie brak im ni myśliwskiego sprzętu, ni też ludzi. To są osacznicy książęcy, ale są też i inni, którzy dla targu z puszczańskich komyszy tu przychodzą.
— Co będziem czynili? — przerwał Zbyszko; — we dworze śpią jeszcze.
— A no, zaczekamy, aż się pobudzą — odparł Maćko. — Przecie nie będziem do drzwi kołatać i księcia, pana naszego budzić.
To rzekłszy, zaprowadził ich do ogniska, przy którem Kurpie ponarzucali im skór żubrzych i niedźwiedzich, a następnie poczęli ich skwapliwie częstować dymiącem mięsem, — słysząc zaś obcą mowę, jęli się skupiać, ażeby na Niemca popa-