Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0254.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sko głowy, drugą zaś począł go wykręcać, mówiąc przytem:
— Najlepiej go rozpleć, to wiatr zaraz wysuszy.
Lecz ona nie chciała tego czynić z powodu gęstwiny, przez którą musieli się przedzierać. Zbyszko wziął teraz bobra na plecy, Jagienka zaś idąc na przedzie, mówiła:
— Prędko teraz Maćko wyzdrowieje, bo na rany nie masz nad niedźwiedzie sadło do środka, a bobrowy skrom na wierzch. Za jakie dwie niedziele na koń będzie siadał.
— Dajże mu Boże! — odrzekł Zbyszko. — Czekam też tego jak zbawienia, bo mi nijak od chorego odjeżdżać, a ciężko mi usiedzieć.
— Ciężko ci tu usiedzieć? — spytała Jagienka. — Czemu to?
— To ci nic Zych nie mówił o Danusi?
— Coś mi tam mówił... Wiem ... ona cię nałączką nakryła... wiem!... — mówił mi także, że każdy rycerz śluby jakoweś czyni, że będzie swojej paniej służył... Ale powiadał, że to nic — taka służba... bo poniektóry, choć żeniaty, a też jakowejś pani służy... A ta Danusia, Zbyszku, to co? — powiadaj!... co ona Danusia?
I przysunąwszy się blisko, podniosła oczy i poczęła patrzeć z wielkim niepokojem w jego twarz, on zaś, nie zwróciwszy najmniejszej uwagi na jej trwożny głos i spojrzenie, rzekł:
— Pani ci to jest moja, ale i kochanie naj-