Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0253.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I nim zdążył odpowiedzieć, że sam po nie pójdzie, skoczyła jak sarna z powrotem, a po chwili znikła mu z oczu. Zbyszko czekał i czekał, aż wreszcie począł się dziwić, dla czego jej tak długo nie ma.
— Chyba pogubiła groty i szuka ich — rzekł sobie — ale pójdę, obaczę, czy jej się co nie stało.
Zaledwie jednak przeszedł parę kroków, gdy dziewczyna zjawiła się przed nim z kuszą w ręku, ze śmiejącą się rumianą twarzą i z bobrem na plecach.
— Dla Boga! — zawołał Zbyszko, a ty jakeś go wyłowiła?
— Jak? Wlazłam do wody i tyla! Mnie nie pierwszyzna, a ciebie nie chciałam puścić, bo kto tam nie wie, jak pływać, zaraz go muł wciągnie.
— A jam ci tu czekał, jak kto głupi! Chytra z ciebie dziewka.
— No to i co? Miałam się przy tobie rozdziewać, czy jak?
— Toś i grotów nie zapomniała?
— A nie, jeno chciałam cię odwieźć od brzegu.
— Ba, ażebym tak za tobą poszedł! Byłoby się nad czem cudować! Hej!...
— Cichaj!
Po chwili zaś, chcąc widocznie odwrócić rozmowę, rzekła:
— Wyżmij mi warkocz, bo mi okrutnie plecy moczy.
Zbyszko chwycił jedną ręką za warkocz bli-