Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0238.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A jej hubka i krzesiwo wypadły na ziemię.
— Daj spokój! Czego? — poczęła powtarzać stłumionym głosem.
On zaś puścił rękę jej i rzekł:
— Bóg ci zapłać. Nie wiem, coby się bez ciebie przygodziło.
A Jagienka, kucnąwszy w ciemności, by odnaleźć krzesiwo i hubkę, poczęła się tłomaczyć:
— Bojałam się o ciebie, bo Bezduch poszedł też z widłami i z toporem — i niedźwiedź go odarł. Broń czego Boże, Maćkowi byłoby markotno, a on przecie i tak ledwie dycha... No, to i wzięłam widły i poszłam.
— Toś ty zachodziła tam z za sosny?
— Ja.
— A ja myślałem, że to „złe“.
— Nie mały i mnie strach brał, bo tu koło Radzikowego błota w nocy bez ognia nie dobrze.
— Czemuś się nie odezwała?
— Bom się bała, że mnie odpędzisz.
I to rzekłszy, znów zaczęła krzesać, a następnie położyła na hubkę kłaczek suchych konopnych paździerzy, które wnet strzeliły jasnym płomieniem.
— Mam dwie szczypki — rzekła — a ty nazbieraj wartko sucharzy; będzie ogień.
Jakoż po chwili buchnęło rzeczywiście wesołe ognisko, którego blask rozświecił ogromne, rude cielsko niedźwiedzia, leżące w kałuży krwi.
— Hej, sroga stwora! — ozwał się z pewną chełpliwością Zbyszko.