Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0194.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

turów i żubrów, nocami zaś pobłyskiwały z pośród leszczynowej gęstwy oczy wilcze. Większe jednak niebezpieczeństwo, niż od zwierza, groziło na tej drodze wędrownikom i kupcom od niemieckich, lub zniemczałych rycerzy ze Szląska, których zameczki wznosiły się tu i owdzie nad granicą. Wprawdzie, w skutek wojny z Opolczykiem, Naderspawem, któremu pomagali przeciw królowi Władysławowi Łokietkowi synowcowie szląscy, większą część tych zameczków poburzyły ręce polskie, zawsze jednak trzeba się było mieć na baczności i zwłaszcza po zachodzie słońca, nie popuszczać broni z ręki.
Jechali jednak spokojnie, tak że Zbyszkowi poczynała się już droga przykrzyć, i dopiero na dzień kołowej jazdy od Bogdańca, posłyszeli za sobą pewnej nocy parskanie i tupot koni.
— Jacyś ludzie jadą za nami — rzekł Zbyszko.
Maćko, który nie spał, spojrzał na gwiazdy i odpowiedział, jako człowiek doświadczony:
— Świt niedaleko. Przecieżby zbóje nie napadali przy schyłku nocy, bo nadedniem czas im do domu.
Zbyszko wstrzymał jednak wóz, uszykował ludzi w poprzek drogi, czołem do nadjeżdżających, sam zaś wysunął się naprzód i czekał.
Jakoż po pewnym czasie ujrzał w pomroce kilkunastu konnych. Jeden z nich jechał na czele na kilka kroków przed innymi, ale widocznie nie miał zamiaru się ukrywać, albowiem śpiewał gło-