Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0166.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmierci nie wywinę. Żeleźce się mi między żebrami rozszczepiło i szczebrzuch ostał we mnie. Com go zmacał i chciałem pazurami wyciągnąć, tom go jeno głębiej zapychał. A teraz nijakiej rady nie ma.
— Niedźwiedziego sadła by wam się saganek jeden i drugi napić!
— Ba! Ojciec Cybek mówi też, że dobrzeby było, bo możeby się jaka drzazga wyślizgała. Ale zkąd tu go dostanę? W Bogdańcu jenoby topór wziął, a pod barcią na noc przykucnął!
— To i trza do Bogdańca! Tylko mi tam gdzie w drodze nie zamrzyjcie.
Stary Maćko spojrzał z pewnem rozczuleniem na bratanka.
— Wiem ja, gdzieby ci się chciało: na dwór księcia Janusza, albo do Juranda ze Spychowa, chełmińskich Niemców najeżdżać.
— Tego się nie zaprę. Razem z dworem księżny radbym do Warszawy, albo do Ciechanowa pojechał, a to z przyczyny, by jako najdłużej być z Danuśką. Nijak mi teraz bez niej, bo to nie tylko moja pani, ale i moje miłowanie. Tak ci ją rad widzę, że jak o niej pomyślę, to aż mi ciągoty biorą. Pójdę ja za nią, choćby na kraj świata, ale teraz pierwsze moje prawo, to wy. Nie opuściliście mnie, to i ja was nie opuszczę. Jak do Bogdańca, to do Bogdańca!
— Toś chłop dobry — rzekł Maćko.
— Bógby mnie skarał, gdyby ja był dla was inny. Obaczcie, że już wozy ładują, a jeden ka-