Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0147.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzy z całego świata przychodzą, gdyby ja skazanego na śmierć szlachcica puścił po to, by miał wolę pojechać sobie do nich na bitkę? Żaliby uwierzyli, że go kara dosięgnie, i że jest jakaś w naszym państwie sprawiedliwość? Wolę ja jedną głowę uciąć, niźli króla i królestwo na śmierć podawać“. — Powiedziała na to księżna, że cudna jej taka sprawiedliwość, od której nawet krewna królewska nie może człeka wyprosić, ale stary jej odrzekł: „I samemu królowi służy łaska, ale nie służy bezprawie“. Dopieroż wzięli się kłócić, bo księżnę porwał gniew: „To go — powiada — nie gnójcie w więzieniu!“ A kasztelan na to: „Dobrze! od jutra każę pomostek na rynku stawić“. I na tem się rozeszli. Już ciebie, nieboże, sam Pan Jezus zratuje...
Nastała długa chwila milczenia...
— Jakże — ozwał się głuchym głosem Zbyszko. — To to już zaraz będzie?
— Za dwa albo trzy dni. Jak nie ma rady, to nie ma. Co ta mogłem, tom czynił. Padłem do nóg kasztelanowi, proszę o zmiłowanie, ale on swoje: „Wynajdź prawo, albo pozór“. A co ja wynajdę? Byłem u księdza Stanisława ze Skarbimierza, aby do ciebie z Panem Bogiem przyszedł. Niechże choć ta sława będzie, że cię ten sam spowiadał, co i królową. Ale go nie znalazłem, bo był u księżny Anny.
— Może u Danuśki?
— Bogać tam. Dziewka coraz zdrowsza. Pój-