Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0079.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ką chwałą królewską, z rąk wypuścił. Tenże przezwan od tej pory Łomignatem, raz dzwon wielki na wieżę sam jeden zaniósł, którego dwudziestu mieszczan z miejsca ruszyć nie mogło.
— A ile mu było roków? — pytał Zbyszko.
— Młody był.
Tymczasem Powała z Taczewa, jadąc po prawej stronie przy księżnej, pochylił się wreszcie do jej ucha i powiedział całą prawdę o ważności przygody, a zarazem prosił ją, by go poparła, gdy się będzie wstawiał za Zbyszkiem, który ciężko może za swój postępek odpowiadać. Księżna, której się Zbyszko podobał, przyjęła tę wiadomość ze smutkiem i zaniepokoiła się bardzo.
— Biskup krakowski rad mnie widzi — rzekł Powała — to może go uproszę i królowę też, ale im więcej będzie orędowników, tem będzie dla młodzieniaszka lepiej.
— Byle królowa za nim się ujęła, włos mu z głowy nie spadnie — rzekła księżna — bo król ją i za świątobliwość i za wiano czci wielce. Ale jest przecie w Krakowie umiłowana siostra królewska, księżna Ziemowitowa, do niej się udajcie. Ja też uczynię, co będę mogła, ale ona mu rodzona, a ja stryjeczna.
— Kocha król i was, miłościwa pani.
— Ej, nie tak — odrzekła z pewnym smutkiem księżna — dla mnie ogniwko, dla niej cały łańcuch; dla mnie liszka, dla niej soból. Nikogo z rodzonych nie miłuje król tak, jak Aleksandrę.