Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0062.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wybrać — zauważył drugi rybałt — żebym wiedział, że człowiek, a nie złe, tobym ku niemu podjechał i lutnią go przez łeb zwalił.
Kobiety przestraszyły się już całkiem i poczęły się głośno modlić, Zbyszko zaś, chcąc się popisać odwagą wobec księżny i Danusi rzekł:
— A ja i tak pojadę. Co mi tam Walgierz.
Na to Danusia poczęła wołać nawpół z płaczem:
— Zbyszku, Zbyszku!
Lecz on ruszył koniem i jechał coraz prędzej, ufny, że choćby i prawdziwego Walgierza znalazł to na wskroś go kopią przebodzie.
A Maćko, który miał wzrok bystry, rzekł:
— Wydaje się wielkoludem, bo na wzgórzu stoi. Chłopisko jakieś duże, ale człek zwyczajny, nic innego. O wa! pojadę i ja, żeby do zwady między nim a Zbyszkiem nie dopuścić.
Zbyszko tymczasem jadąc rysią, rozmyślał, czy od razu kopię nadstawić, czy też wpierw zbliska obaczyć, jak wygląda ów stojący na wzgórzu człowiek. Postanowił jednak wpierw zobaczyć i zaraz przekonał się, że była to myśl lepsza, albowiem w miarę, jak się zbliżał nieznajomy począł tracić w jego oczach swoje nadzwyczajne wymiary. Mąż był ogromny i siedział na ogromnym koniu, roślejszym jeszcze od Zbyszkowego ogiera — ale miary ludzkiej nie przechodził. Był nadto bez zbroi, w czapce aksamitnej na głowie, mającej kształt dzwona i w białej płociennej, osłaniającej od kurzu opończy, z pod której wyglądała