Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 341.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lodu, w którym tkwiły formy z chłodnikami i w kilku susach był na dole.
— Na, Scholasiu!... połknij!... — szeptał ledwo dysząc pochylony nad łóżkiem i trzęsącemi się palcami wkładał jéj lód w zbielałe usta.
Obraz, jaki w téj chwili przedstawiała izdebka stróża, miał w sobie coś dantejskiego. Dygotała ona wszystkiemi swemi sprzętami jak w febrze od zewnętrznych wstrząsnień, flaszeczki na stole i szyby w oknie dzwoniły żałobnie, wtorując okropnemu krztuszeniu się choréj, na któréj twarz siną i wykrzywioną padało mętne światło przyćmionéj lampki.
Raz poraz blask latarni karecianéj wsuwał się przez okno jakimś skośnym, zyzowatym połyskiem, odbijał się w świeżych plamach krwi na pościeli, które błyszczały wtedy, niby rubiny rozerwane w tańcu i spadłe ironią losu z białéj szyi pieszczochy salonów na śmiertelne łoże téj nędzarki, oświecał dziką boleścią napiętnowane grube rysy Antoniego i pofałdowaną, żółtą twarzyczkę dziecka, płaczącego w kołysce.
Na górze orkiestra zaczynała bal rozkosznym walcem!
Po niejakim czasie w bramie uciszyło się zupełnie. Gospodarz, mający właściwą niektórym dorobkiewiczom słabość pozowania na staroszlachecką gościnność, ułożył sobie, że zabawa musi trwać do białego dnia, więc gdy się już wszyscy zaproszeni zjechali, przysłał do stróża z rozkazem,