Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 270.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mało, a ciemne jéj oczy zatrzymywały się na mnie z wyrazem trwożliwéj namiętności. Ja za to stawałem się śmielszy; gorące słowa paliły mi usta, dawałem jéj najsłodsze nazwy — powtarzałem poufale jéj imię. Nie wzbraniała mi tego. Rumieniła się tylko, a rączka jéj przewieszona przez moje ramię, drżała jak śnieżna lilijka na swéj wątłéj łodydze.
I była taka urocza w tém zawstydzeniu miłosnem, że mnie szał ogarniał, a w piersiach dźwięczało mi echo wykrzyknika Pozy: Pięknem jest życie!
— Jestem tak szczęśliwy — szeptałem jéj — że nie chce mi się prawie wierzyć w możliwość większego szczęścia. A jednak... za lat parę... za lat parę jeszcze szczęśliwszy będę — nieprawdaż, ukochana?
— Szczęście to może stracić na bliższem poznaniu — odpowiedziała, uśmiechając się słodko. Alboż pan nie wiész, że...
— Pan, zawsze pan — przerwałem z wyrzutem.
— Wszak to wszystko jedno.
— Skoro wszystko jedno, tém łatwiéj zrobić ustępstwo na rzecz tego, komu to nie wszystko jedno.
— A więc... — zaczęła i urwała nagle, cofając się jakby z przestrachem.
Spojrzałem na nią zdumiony i spostrzegłem, że zbladła bardzo i patrzy przed siebie szeroko