Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 248.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyty: temu uśmiech, tamtemu słóweczko, trzeciemu spojrzenie; owemu znów wachlarz lub chusteczkę do potrzymania; dziesiątemu spodek z lodami — hołdy jednego nie mogłyby jéj wystarczyć, dobrze przynajmniéj, że się nikomu tą nadzieją łudzić nie pozwala. Innego przecież w tym względzie zdania musiały być dwie panie, w pobliżu których właśnie stałem, bo jedna z nich wskazując ją oczyma, szepnęła: „kokietka,” a druga gorąco potwierdziła trafność tego sądu. Wyraz ten ukłuł mnie jak żądło osy, choć odgadłem, że go podyktowała zazdrość.
Już przy końcu wieczoru zdołałem zbliżyć się do niéj na dłuższą chwilę. Stała przy oknie, poglądając na błękitnawe od brzasku rannego szyby, w postawie wyrażającéj zadumę czy znudzenie.
— Jak mnie to wszystko nudzi — rzekła, tłumiąc ziewnięcie za wachlarzem.
— Patrząc na panią, trudnoby się było tego domyśleć.
— Czy nawet w téj chwili?
— W téj chwili może nie, ale przed chwilą.
— Istotnie? Drugi raz już dzisiaj zawodzę się na panu. Sądziłam, że poeci są domyślniejsi i przenikliwsi niż zwykli śmiertelnicy, tymczasem pierwszemu zaprzeczył mój stracony kontredans, a teraz widzę, że i dla nich pozór jest tém szkłem matowem, poza który wzrok ich nie sięga.
— Patrz pan — mówiła daléj, nie czekając