Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 098.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gazowy welon, a w ręce czarną rękawiczką obciśniętéj, trzymała skabiozę. Na jéj ładnych, różowych usteczkach, błąkał się wyraz cichéj rezygnacyi; odpowiadając na uprzejme powitania młodzieży, uśmiechała się niby, ale był to jeden z tych uśmiechów, o których mówią poeci, że są od łez gorsze.
Zupełną z nią sprzeczność stanowiła panna Martyna, która wkrótce z doktorową C. nadeszła.
Ta wyglądała jak uosobienie pogody, a w dużéj pasterce i krótkiéj z różowego perkaliku sukience, tak jéj było ładnie, że pan Gustaw zląkł się na seryo o spokój swego serca, a poeta zaczął w myśli sonet dwudziesty pierwszy z rzędu, jaki do niéj napisał.
Poschodziły się i inne damy, zdawało się, że już będzie można wyruszyć; wtém doktorowa C. przypomniała sobie, że ma coś niesłychanie ważnego powiedzieć Władeczkowi, pani X., jedna z największych elegantek, spostrzegła, że wzięła rękawiczki niedobrane do sukni i wróciła się do domu, aby je zmienić; pani Y. poczuła, że ją buciki cisną i uczyniła to samo, a panna Martyna zaczęła narzekać na swoję nieuwagę, przez którą binokle tak jéj zawsze potrzebne, zostały w mieszkaniu. Anatol Wiesław ofiarował jéj natychmiast swoje duże armaty, ale śliczna ukrainka podziękowała, utrzymując, że są za ciężkie i nie zastosowane do jéj wzroku; nie pozostało więc