Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 053.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O to tylko! — dla kontenansu — rozśmiał się pan Karol. — Trzeba przecież miéć jakąś wymówkę na wodach. I panu radzę toż samo. Woda wcale niezła.
W kilka minut potém obaj młodzieńcy już jednakowo uzbrojeni w kubeczki; wychodzili ze zdrojowego namiotu, gdzie pan Gustaw zadał także szyku, obdarzywszy podawaczkę srebrnym guldenem.
Przez ten krótki czas postać promenady uległa zupełnéj przemianie.
Chałaty poznikały, a zastąpiły je żakiety, marynarki, a nawet serdaki, na miejsce rudych peruk i spłowiałych czepców pojawiły się śliczne kapelusiki i śliczniejsze pod nimi twarzyczki.
Pan Karol rzucił okiem w stronę, gdzie skupiała się gromadka osób, jakby coś otaczając i pociągnął tam żywo swego przyszłego rywala.
— Chodźmy! — zawołał — panna Martyna siedzi z doktorową.
Wprzód nim się docisnęli do stolika, pan Gustaw miał czas przypatrzéć się celowi westchnień ogólnych i musiał przyznać, że cel ten zasługiwał, aby do niego wzdychano.
Panna Martyna była rzeczywiście śliczną. Coś, jakby tęsknota stepowéj duszy wiała z jéj białego czoła, czarne oczy przyzwyczajone do rozległych horyzontów, zdawały się patrzéć gdzieś w dal nieskończoną, a głos, którym się do naszych młodzieńców po przedstawieniu jéj pana Gustawa ode-