Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że może do swojéj opiekunki, którą opuścił, nie trafi. Przelękły pobiegł w jedną, drugą, trzecią uliczkę, nigdzie ani śladu dobrze znanéj, sztywnéj postaci w czerni. Dech zamierał mu w piersi ze strachu i zmęczenia, nie zatrzymywał się przecie, tylko biegał na wszystkie strony, powtarzając po cichu: pani! pani!
Deszcz gęsty zaczął padać, tłumy przerzedziły się, z każdą chwilą było puściéj, ciemniéj i ciszéj około biédnego Adamka. Dogasające gdzieniegdzie lampki skwierczały, mrugając w zmroku, niby źrenice niewidzialnych istot. Serce biło mu tak gwałtownie, że aż przyciskał je obu rękoma w dziecinnéj trwodze, by mu z piersi nie wyskoczyło, pot kroplisty i zimny spływał z jego czoła na rozpalone gorączką policzki. O Matko Boska! o Matko Boska! — szeptał drgającemi usty. — Wtém potknął się i upadł nad samym brzegiem świeżo wykopanego grobu. Nie miał już siły krzyknąć, w głowie mu tylko strasznie zaszumiało, ręce zesztywniały i przestał czuć.
W téj saméj prawie chwili na drugim końcu cmentarza pomywaczka całowała namiętnie wilgotną ziemię swoich czterech mogiłek, żegnając się z niemi jak matka z żywemi dziećmi, poczém podniosła się z ciężkością i rzuciła wzrokiem za siebie.
— Adamek — zawołała półgłosem.
Nikt jéj nie odpowiedział.
— Adamek! — powtórzyła niespokojnie.
Wszystko milczało.