Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 167.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w najciemniejszej głębi w noc pochmurną; to znowu błyskawica olśniewa jasnością i widać jak w dzień jasny, najdrobniejszy szczegół. Syrena wzrok natęża, pragnie przeniknąć ciemności: drży o ludzi, o księcia.
Znowu błyskawica, piorun uderza w kadłub rozbitego statku, wstrząsa nim, — krzyk rozpaczy, — okręt się zanurza, już nie wypłynie.
A ludzie! — Królewicz!
W pierwszej chwili z radością prawie pomyślała, że idą do niej, do domu jej ojca, ale natychmiast stanęło jej w myśli, że tam widziała zawsze tylko martwe zwłoki. Ludzie widocznie żyć w wodzie nie mogą, a więc — ratunku!
I nie myśląc więcej o własnem życiu, rzuca się na fale, pomiędzy belki i odłamki masztów, chciałaby wszystkich ocalić od śmierci, ale sił nie ma. A książę? A Królewicz? Jego choć znaleźć musi! Taki młody jeszcze, miałby umierać? O nie! Ona przecież jemu choć pomoc okazać potrafi, jego ratować będzie!
Tylko go znaleźć trzeba.
Więc szuka z zapałem, zanurza się w odmęty, rozbija bałwany, błaga o pomoc jasnej błyskawicy.
Spostrzega go nareszcie, kiedy wyczerpany, bezsilny, sztywny, z zamkniętemi oczyma, nie mając siły dłużej opierać się śmierci, zapadał w otchłań. Syrena pochwyciła go w ramiona i łagodnie, jak dziecko, wyniosła z głębi na powierzchnię. Tu odpoczęła. Niechaj ją fale niosą, gdzie im się podoba, ona jak matka piastuje topielca i czuwa nad nim. Teraz już nie zginie.
Nad ranem uspokoiła się burza, uśmierzyły bałwany i rozpierzchły chmury. Na wygładzonej toni nie widać i śladu wspaniałego okrętu, — na spokojnem niebie jaśnieje złote słońce. Blask jego pada na twarz Królewicza i zdaje