Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 109.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kaczęta wypełniły rozkaz matki. Inne kaczki otoczyły je dokoła i przypatrywały się nowym przybyszom.
— Jeszcze nas widać mało! — rzekła wreszcie jedna — niedługo miejsca dla wszystkich zabraknie. Ach, pfe! a cóż to znowu? Patrzcie tylko, patrzcie, jak to kaczę wygląda? Nie mogę znieść widoku takiego brzydactwa.
Podbiegła do brzydkiego kaczęcia i ze złością uszczypnęła je z całej siły w szyję.
— Daj mu pokój! — zawołała gniewnie matka, — przecież nikomu nic złego nie robi.
— Ale jest takie wielkie i takie dziwaczne, że nie można patrzeć na nie. Po co takie stworzenie między nami? Każdy ma prawo dać mu poznać, co sobie o niem myśli.
— Ładne masz dzieci — rzekła stara kaczka z czerwonym strzępkiem na nodze — można ci powinszować. To duże tylko jakoś ci się nie udało. Czy nie możnaby go trochę przerobić?
— Zdaje mi się, że nie można, proszę jaśnie pani — odrzekła kaczka skromnie. — Nie jest ono ładne, ale posłuszne, dobre i doskonale pływa, mogę powiedzieć nawet, że najlepiej ze wszystkich. Mam nadzieję, że wyrośnie z tej brzydoty i będzie mniejsze z czasem. Za długo siedziało w jajku i dlatego takie niezgrabne.
Dziobnęła je po szyi, wyprostowała piórka, pogładziła, — niewiele to jednak pomogło.
— To kaczor — rzekła jeszcze — więc da sobie radę, zwłaszcza, że będzie silny.
— Inne dzieci bardzo ładne, bardzo ładne. No, możecie już odejść, bądźcie tu jak u siebie, moje małe, a jeśli wam się zdarzy znaleźć główkę węgorza, możecie mi ją przynieść.
I kaczęta były jak u siebie w domu.