Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 066.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na wsi mróz był większy, a wiatr ostry i przenikliwy pędził białe tumany przez pola śnieżyste. Drogą na wozie jechał kmieć w kożuchu i baraniej czapce, bijąc się po ramionach, aby rozgrzać ręce w grubych, ciepłych rękawicach; bat spokojnie leżał obok; chude konie biegły w kłębach ciepłej pary.
Śnieg skrzypiał pod kołami, a wróble skakały za wozem, zziębnięte i zmęczone.
— Pi, pi! kiedyż tam przyjdzie znowu Wiosna? Pi, pi! długo już na nią czekamy!
— Długo, długo! — powtórzył jakiś głos przeciągle, który zdawał się płynąć z poblizkiego wzgórza, podobnego do góry śnieżnej.
Może to było echo, a może głos starca, siedzącego na wzgórzu mimo wichru i zamieci; w białej odzieży, cały śniegiem osypany, zdawał się białym królem, który z tronu wysokiego patrzy na państwo swoje. Białe włosy spadały mu aż na ramiona, biała broda pierś zasłaniała, i tylko jasne oczy świeciły jak gwiazdy lodowe.
— Co to za starzec? — świergotały wróble.
— Ja wiem! Ja wiem! — zakrakał stary kruk na płocie, ptak niezmiernie rozumny, który też nie gardził i najdrobniejszym ptaszkiem, bo wiedział, że wszystkie równe są w oczach Boga. — Ja go znam — odpowiedział też wróblom — to Zima. To staruszek Rok przeszły, który nie umarł wcale, chociaż tak napisano w kalendarzu, ale jako opiekun młodej Wiosny, oczekuje tu na nią. Hu! co za mróz. Zimno wam, dzieciaki?
— O zimno! Ale wszyscy świadczcie teraz, że miałem słuszność, mówiąc, iż kalendarz, to wymysł ludzi, którzy chcą rządzić Naturą, a naprawdę sami o niczem nie wiedzą. My się z nią lepiej znamy, my, jej dzieci.