Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 015.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

usłyszą brzęk kluczy, chowają się za firanki i siedzą cichutko, ostrożnie wysunąwszy główki.
— Tu pachną kwiaty! — mówi do siebie burgrabia, ale jest bardzo stary i nic dojrzeć nie może.
— Ach, jak to ślicznie! — zawołała Ida, klasnąwszy w dłonie. — Mój drogi, mój drogi, czy jabym tego zobaczyć nie mogła?
— Dlaczegóż nie, Idalko? Zajrzyj tylko przez okno do zamku, skoro będziesz w ogrodzie, a zobaczysz sama to wszystko. Ja dzisiaj tak zrobiłem; żółta lilia leżała wyciągnięta na sofie, to była dama dworu.
— A kwiaty z botanicznego ogrodu czy także tam mogą przychodzić? To chyba dla nich za daleko?
— Cóż znowu, Idalko — przecież mogą fruwać. Czyś nie widziała nigdy prześlicznych motylków, żółtych, czerwonych, białych? Prawda, jakie niektóre podobne do kwiatów? Bo też to naprawdę kwiaty. Oderwały się od łodyżki i zatrzepotały w powietrzu płatkami, niby skrzydełkami. Wtedy zaczęły fruwać. A ponieważ były grzeczne, pozwolono im fruwać dzień cały, zamiast siedzieć cicho na łodyżce; tym sposobem nabrały wprawy, a płatki ich stały się naprawdę skrzydełkami. Sama to widziałaś zresztą.
— Ach, tak! ach, tak! — szeptała zdumiona Idalka.
— Może być zresztą, że kwiaty z ogrodu botanicznego nie były dotąd jeszcze nigdy w królewskim zamku i nie wiedzą, że tam się można w nocy tak dobrze zabawić. Dlatego ci coś powiem; — to się dopiero zdziwi profesor botaniki, który tu obok mieszka! Znasz go przecież? Kiedy będziesz w jego ogródku, szepnij któremu kwiatkowi o balu w królewskim zamku, on to opowie innym i wszystkie tam polecą. Pan profesor przychodzi sobie