Strona:PL Guy de Maupassant - Horla.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śladują, nie odrywając się od nas ani na chwilę od naszego wejścia do pokoju, gdzie są, aż pokąd go nie opuścimy.
Ten portret mnie nie widział, nie widział niczego, chociaż spojrzenie jego było utkwione prosto we mnie. Przypominało mi ono przedziwny wiersz Baudelaire’a:

„I oczy twe, przyciągające jak portretu oczy“

Przyciągały mnie w rzeczy samej w niezwykły sposób, nieciły we mnie niepokój dziwny, nowy, potężny — te oczy malowane, co były kiedyś żywemi, co może żyły jeszcze. O! jakiż czar nieskończony i roztapiający duszę niby wiatru tchnieniem, uroczy jak niebo, konające w liliowym, różowym i błękitnym zmierzchu, i trochę melancholijny, jak krocząca za nim noc — dobywał się z tych ram ciemnych i z tego nieprzeniknionego spojrzenia. Oczy te, stworzone kilku pociągnięciami pędzla, kryły w sobie tajemnicę tego, co zdaje się istnieć a czego nie ma wcale, co może zamigotać tylko w spojrzeniu kobiety, tego, co w nas rozbudza miłość.

Drzwi się otwarły, Milial wszedł. Poczęliśmy się wzajemnie usprawiedliwiać: on z spóźnienia, ja z nazbyt wczesnego przyjścia, wreszcie zapytałem go, wskazując, na portret: