Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiedziałem, że musicie się odszukać!... I czy wolno wiedzieć, co jej mówiłeś?
— Dziękowałem jej, że mi ocaliła życie; i...
— A ona cóż na to odpowiedziała?
— Spytaj ją, ojcze!... — odparł Rex, rzucając się wzruszony w jego objęcia i ściskając go z całej mocy. — O! papo! jestem najszczęśliwszym człowiekiem na całej kuli ziemskiej i biegnę wprost do generała powiedzieć mu...
Przerwało mu nadejście gości. Wszyscy dawni przyjaciele zeszli się, a Marjorie, stojąc u boku swego ojca, witała ich, tłumiąc z trudnością łzy wzruszenia, przemocą cisnące się do oczu. Babcia uścisnęła gorąco dawną swoją faworytkę, a gdy Rex, zachodząc ztyłu jej krzesła, szepnął jej coś na ucho, twarz zacnej staruszki rozpromieniała niewymowną radością.
Była tam także pani Marston z Lilą, unosząca się przed generałem nad pięknością i wdziękiem jego córki, cała rodzina Maxwellów, Klara z mężem, dobra miss Brooks, otyła i uśmiechnięta, jak zawsze, pani Edmundowa Livingston, blada i wątła i Meta, śliczna, promieniejąca i urocza, która rzuciła się Marjorie na szyję z oznakami najżywszej radości i przyjaźni.
Za nimi ukazali się państwo Wilder.
Jakże rada była Marjorie, zobaczywszy ich! Czule i gorąco dziękowała zacnemu człowiekowi, który kochał ją jak córkę, a pytając o Horacego, postanowiła sobie nigdy nie wyjawić ojcu jego okrucieństwa.
Sędzia już to był uczynił, ale ona o tem nie wiedziała.
Wieczór zeszedł nader miło, a gdy się w najlepsze bawiono, niespodziewanie pojawił się w salonie pan Stevens.
— Tylko co przybyłem, kochany sędzio — zawołał — i pośpieszyłem na twoje zaproszenie. Miss Marjorie!... czy to być może!... Nigdybym pani nie poznał, jak mi Bóg miły!...
— Tak, to ja jestem, kochany panie Stevens — rzekła, witając go — ta sama opuszczona Marjorie, którą tak litościwie opiekowałeś się w drodze, a która dziś jest najszczęśliwszą istotą na świecie. Ale gdzież jest papa?...
— O! — dodała po chwili, rumieniąc się na widok generała, zbliżającego się ku nim i wspartego przyjaźnie na ramieniu Rexa, z którym tylko co miał długą i poufną rozmowę na osobności... — Papo! oto pan Stevens, który tu mnie kiedyś przywiózł...
— Marjorie — szepnął jej sędzia — zdawało mi się wtedy, że znalazłem na drodze obce dziecię, tymczasem okazało się, że trafiłem przypadkiem na swoje własne!
— Czy kiedykolwiek kto na świecie miał szczęście posia-